czwartek, 14 lipca 2016

Pożegnanie... To nie rozdział...

No cóż... Dawno mnie tutaj nie było... Pamięta może ktoś jeszcze to miejsce?
Niestety to nie rozdział... A ważna informacja... Więc proszę, przeczytajcie do końca...
 
Jeszcze niedawno wszystko wydawało się być w porządku, ale teraz nie do końca tak jest... Mam wrażenie, że to, co jeszcze kilka miesięcy temu było do zrobienia bez problemu, teraz jest czymś niemożliwym... Niestety chodzi tutaj też o pisanie... Stało się to dla mnie rzeczą wręcz niemożliwą napisać jakikolwiek rozdział... Przepraszam Was bardzo za to, że rozdziały pojawiały się tak rzadko, a do tego nie należały do najdłuższych, jednak nie dawałam sobie rady... Z wszelakimi zaległościami na Waszych blogach rzecz wyglądała podobnie... Wzięłam sobie za dużo na głowę i ot, jakie są tego efekty. Myślałam przez długi czas, że mi się uda, lecz myliłam się... Pogodzenie ze sobą dwóch szkół, zajęć dodatkowych, nauki, a do tego pisanie rozdziałów? Nie dałam rady... Tak samo nie daję do dziś. Nie mam czasu nawet w wakacje, kiedy by się wydawało, że nie ma nic ciekawego do roboty... Nawet teraz... Sklecić porządnie jedno zdanie? Niemożliwe... Do tego jeszcze wydarzenia sprzed kilku dni i nie tylko...
 
 
Nie chcę Was wszystkich zawieść, dlatego postanowiłam jedno... Decyzja ta kosztowała mnie wiele... Przemyślałam wszystkie za i przeciw... I doszłam do jednego wniosku...
Kończę z pisaniem...
 
 
Mam nadzieję, że wybaczycie mi to, że tak postanowiłam... Chcę jednak, abyście wiedzieli, że na pewno w wolnych chwilach dla oddechu będę zaglądać na Wasze blogi... Jednak nie zawsze będę zostawiać po sobie ślad...
 
Nie wiem, czy kończę na zawsze... Może jeszcze kiedyś do Was wrócę? :)
 
Chciałabym Wam wszystkim podziękować za obecność, za każdy komentarz, za to, że byliście... Wszystkim, którzy byli od początku i to jeszcze na starym blogu... I tym, którzy dołączyli niedawno... Dziękuję za każde wyświetlenie wszystkim razem i każdemu z osobna... Każdemu z Was należy się ogromne dziękuję, ponieważ byliście ogromną motywacją i wielkim wsparciem...
Dziękuję... <3
 
Jeśli jednak nie znudziło Was jeszcze moje gadanie... (A ta "przemowa" jednak mogła być nudna^^, chociaż powiem szczerze, że podchodząc do napisania tego zawsze płakałam...) to zapraszam na krótką opowieść... :)
 
   Leżałam na łóżku ledwo przytomna, co akurat niezbyt mi przeszkadzało, a nawet wręcz przeciwnie – mogłam się skupić na myśleniu o swoim życiu, jeśli w ogóle cokolwiek z niego mi pozostało. Czekałam na tę jedną wiadomość, na wiadomość, kiedy to przyjdzie w końcu lekarz i oznajmi mi, ile jeszcze będę oddychać. Jednak jestem na sali sama. Nie słyszę już nawet tego, co dzieje się na korytarzu, nie słyszę już nawet myśli we własnej głowie, ponieważ skupiam się tylko i wyłącznie na panującej w pomieszczeniu ciszy. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ponieważ nic nie słyszę. Patrzę w sufit i podziwiam jego nie do końca biały kolor, który już trochę ściemniał pod wpływem
czasu. Odkąd tu trafiłam, bardzo wiele się w tym miejscu zmieniło...
   Nie jestem chyba w stanie zliczyć, ilu miałam „sąsiadów”. Przez tą salę przewinęło się wielu pacjentów... Nie było tutaj raczej żadnej osoby, z którą nawiązałabym jakikolwiek kontakt. Nie mówiąc już nawet o tym, żeby z kimś porozmawiać. Od kilku dni nie ma tutaj jednak nikogo poza mną, pielęgniarkami, czy lekarzami, którzy przychodzą i sprawdzają, czy jeszcze oddycham.
Myślę, że nikt nie jest w stanie mi pomóc. Żaden najlepszy lekarz, ani nawet nie wiadomo kto tam w niebie. Nie wyleczą mnie, nie ma szans...
   Wiele razy słyszałam na korytarzu, jak przechodzą cieszący się ludzie, aż w końcu zrozumiałam, że nie mam dla kogo żyć. Nie mam rodziny, nie mam nikogo bliskiego. Chyba, że doktor, albo jakaś pielęgniarka się do tego zalicza...
   Nie wiem, jak wygląda niebo... Zapomniałam... Może wydawać się to dziwne, skomplikowane, ale jednak taka prawda... Nie pamiętam... Po prostu. Czym jest powietrze? To pytanie zdecydowanie nie do mnie. Przez szesnaście lat swojego życia, aż pięć przeżyłam w szpitalu... Na początku miałam nauczanie indywidualne na szpitalnej świetlicy, jednak później doszły różne badania, kilka operacji... Potem nie miałam siły wstać ze szpitalnego łóżka. Rodzice? Nie ma ich... Jestem sierotką, która dwa lata temu straciła także rodzeństwo. Jak? W wypadku samochodowym...
   Niby się wydaje, że już nie mam po co żyć, prawda? Tak... Też tak myślę...
   Patrzę na lekarza, który wchodzi do sali z plikiem kartek w ręku. Czy coś jeszcze w tym życiu może mnie w tym życiu zdziwić? Myślę, że nie... A on może przynieść tylko i wyłącznie złe wieści...
 - Mam dla pani wiadomość. Jest pani zdrowa, jutro możemy już wypisać panią ze szpitala.
   Lekarz wydawał się być bardzo uradowany, a ja? Leżałam, myśląc czy przypadkiem się nie przesłyszałam... Jednak twarz doktora nadal była wesoła...
   Pomyśleć, ile tutaj przeszłam... Zamknięta w czterech kątach, bez dostępu świeżego powietrza, leżąc ciągle na łóżku, wpatrując się w sufit... Lecząc chorobę... A nikt do końca nie wiedział, co to... Jak płakałam w poduszkę, wylewając łzy tęsknoty za rodzicami, czy rodzeństwem... A teraz? Mogę stąd wyjść...
Tylko, czy sobie poradzę? Łatwo nie będzie... Ale dam radę...
 
Mam nadzieję, że dobrnął ktoś do końca ;)
Damy radę? Damy radę... :)
Trzymajcie się... Będę za Wami tęsknić...
Dziękuję... <3
Buziaki... ;*

2 komentarze:

  1. Hejka Kochana :)
    Podjęłaś taką decyzję, a nie inną i mimo, że jest mi cholernie trudno to muszę ją uszanować i pogodzić się z tym.
    Dziękuję Ci za każdy rozdział, bo były mega, naprawdę ;*
    Oczywiście, że DAMY RADĘ! ;))
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :-)
    Choć może buzia powinna byś smutna?
    Szczerze nie wiem co napisać. Kolejna osoba rezygnuje...
    Czy ktoś jeszcze się tutaj ostoi?
    Nie miałam szans lepiej poznać Twojej twórczości. Od niedawna byłam czytelniczką tego bloga.... Nie dostałam szansy na zżycie się z Tobą w tym wirtualnym wiecie, ale i tak dziękuję za to, że tutaj byłaś, że pisałaś dla innych.
    W końcu przychodzi moment na podjęcie takiej czy innej decyzji i każdy sam musi ją podjąć. My musimy teraz to zaakceptować, nawet gdyby ktoś był wściekły na Ciebie (w co raczej wątpię) za rezygnację. Sama wiesz najlepiej dlaczego to robisz.
    Dziękuję, że zamieściłaś tę informację.
    Życzę powodzenia! :-)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz :*